sobota, 28 czerwca 2014

Prolog



Niall 


Wszedłem do środka i niemal od razu poczułem zapach piwa. Uśmiechnąłem się pod nosem i poprawiłem skórzaną kurtkę. Zawsze po zwycięskiej walce przychodziłem właśnie tutaj. Mogłem tutaj w spokoju odpocząć. Na moją twarz znów wkradł się uśmiech. Wygrałeś to, Niall. Usiadłem przy barze po czym zamówiłem single malt. Nie minęła minuta, a już miałem przed sobą trunek, podziękowałem skinieniem głowy i zamoczyłem usta w płynie. Przeczesałem ręką włosy, a następnie wyciągnąłem telefon. Dziesięć nieodebranych połączeń od matki i kilka od ojca. Sporo. Wzruszyłem ramionami i odłożyłem aparat. Pewnie to nic ważnego. Niespodziewanie poczułem, jak ktoś mnie klepie w ramię, odwróciłem się i zobaczyłem Luke'a Hemmingsa. 
- Świetna walka - powiedział siadając obok mnie. - Od samego początku stawiałem na ciebie.
- Pewnie zgarnąłeś sporą kasę - mruknąłem.
Uśmiechnął się szeroko ukazując przy tym białe zęby. 
- No wiesz, nie narzekam - zaśmiał się. - Jak tam z twoim kolanem?
- Jest ok. - Oczywiście skłamałem, szczerze mówiąc dzisiaj ledwie dawałem radę, a i tak wygrałem. Na szczęście to już koniec sezonu. 
Między nami nastała dłuższa chwila czasu. Kochałem Hemmingsa jak brata, jest jedną z najważniejszych osób w moim życiu.
- Chciałbym ci kogoś przedstawić - uśmiechnął się. - Konkretnie dziewczynę, zależy mi na niej chcę rzucić dla niej wyścigi. 
Momentalnie otworzyłem szerzej oczy, spojrzałem na niego zaskoczony. 
- A myślałem że cię znam. - Z niedowierzaniem pokręciłem głową. - Zaskakujesz mnie, Luke. Myślałem, że kochasz to co robisz.
Wzruszył lekko ramionami.
-  W piątek jest ostatni wyścig - oznajmił bawiąc się kluczykami. - Przyjdziesz? Zależy mi na tym.
- Jasne, wiesz że zawsze jestem.
- Co teraz będziesz robić? - zapytał spoglądając na mnie - Wiesz, sezon boksu się już skończył. Masz rok odpoczynku. Właściwie zasłużyłeś na to. Wygrałeś, jesteś mistrzem.   
- Wyjeżdżam do Los Angeles
- Wrócisz?
- Wrócę - mruknąłem rzucając na blat pieniądze. - To do zobaczenia w piątek. 
Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć wyszedłem na dwór. Był środek nocy, ulice całkowicie opustoszały. Wiał przyjemny chłodny wiatr. Pewnie jak wrócę do domu znów będzie awantura, ale już niedługo się od nich uwolnię.  

Ciągle nie mogłem uwierzyć, że Luke nie żyje. Od wypadku minęły dwa tygodnie. Oczywiście nie wyjechałem do Ameryki, nie umiałem. Jednak wczoraj postanowiłem, ze dzisiaj wyjadę. Mam nawet wykupiony bilet na samolot. Otworzyłem drzwi rodzinnego domu i wszedłem do środka. W salonie świeciło się światło. Wzruszyłem lekko ramionami i ruszyłem na górę, aby zabrać walizkę. Niespodziewanie pojawiła się moja matka. Miała całą zapłakaną twarz.
- Niall, policja cię szuka - powiedziała zrozpaczona. 
Zanim zdążyłem cokolwiek zrobić obok mnie pojawiła się dwójka funkcjonariuszy. Wyższy z nich chwycił mnie, a drugi zapiął kajdanki.
- Niallu Horanie jesteś aresztowany pod zarzutem uczestniczenia w nielegalnych rozgrywkach bokserskich oraz posiadania narkotyków. Masz prawo do adwokata - wyrecytował regułkę prowadząc mnie do radiowozu.

Wściekły zatrzasnąłem bagażnik starego gruchota, którego darzyłem ogromnym sentymentem.  Dostałem go od ojca, gdy wyrobiłem sobie prawo jazdy. Czarny Ford Mustang 1967. Jest ze mną aż do tej pory, już całe cztery lata. A ja do jasnej cholery nie umiem się go pozbyć, jednak teraz mam ochotę zostawić go na tym pustkowiu. Nie mogę liczyć na rodziców, przyjaciół a co dopiero Boga. Starzy nawet nie pofatygowali się, aby odebrać syna z więzienia, kumpli nie mam, a Bóg nie istnieje. Wchodzi na to, że jestem zdany tylko i wyłącznie na samego siebie. Wsiadłem do środka i włączyłem radio. Momentalnie moje myśli powędrowały w stronę rodziny. Nie widziałem się z nimi od kilku miesięcy. Kiedy przyszli mnie odwiedzić za kratkami to bez zawahania wyrzuciłem ich stamtąd. Swoje rodzeństwo nawet lubiłem, ale oni byli niedoniesienia. Oczywiście ja byłem czarną owcą w rodzinie. Szczerze mówiąc nie pasowałem tam, bo co tam ma robić zbuntowany nastolatek? Wszystko jest tam idealne, z wyjątkiem mnie. Zawsze kilka razy w tygodniu odwiedzała dom policja. Wymacałem telefon z kieszeni dresów i go wyciągnąłem. Bez zawahania wyrzuciłem go w krzaki. Nie będzie mi potrzebny. Na całe szczęście mam jakąś kasę. Na wynajem małej kawalerki powinna wystarczyć. Właściwie te pieniądze od początku były przeznaczone na mieszkanko w Los Angeles. Miałem dość tej chorej rodziny. Już miałem jedne na oku, ale później mnie przyskrzynili i dostałem rok bez zawieszenia. Oczywiście wielokrotnie próbowałem zwiać, jednak zawsze mnie łapali. Prędzej czy później, na samą myśl o ich głupocie uśmiech cisnął się na usta. Przynajmniej raz w tygodniu musiałem wywinąć jakiś numer. Zaśmiałem się pod nosem. Niespodziewanie usłyszałem czyjeś korki. Po chwili obok mnie pojawił się wysoki Mulat. Ściągnąłem okulary przeciwsłoneczne, aby lepiej się mu przyjrzeć. Miał na sobie czarną koszulkę z Matką Boską oraz tego samego koloru spodnie. Na nogach miał brązowe kowbojki. Jego ręce były ozdobione tatuażami a na prawej miał full sleeve. Posłał mi uśmiech, przy okazji pokazując swoje białe zęby.
- Fajne auto - stwierdził kładąc rękę na dachu. - Jestem Zayn, konkretnie Zayn Malik.
- Niall. - Również się przedstawiłem, przy okazji podając mu rękę. - Może i fajny, ale to stary grat. 
Tamten obszedł samochód dookoła po czym stanął przy masce. 
- Na pewno da się coś zrobić - mruknął i zaczął coś grzebać. Stanąłem obok niego.
- Nie ma mowy, znam się trochę na tym. To gówno już nie pojedzie - oznajmiłem.
- Tak? A co pracowałeś gdzieś? - zapytał.
Wzruszyłem lekko ramionami wsadzając ręce do kieszeni.
- Nazwijmy to wakacyjną pracą w zakładzie samochodowym. Właściwie gdzie jedziesz?
- Tybee Island, mieszkam tam. - mruknął. - Właściwie ta droga prowadzi tylko tam, więc pewnie ty też się wybierasz.
Szczerze mówiąc nie miałem pojęcia, gdzie jest te całe Tybee Island, ale coś mi mówiło że to mój nowy dom. 

„Czasem pomaga zmiana imienia, czasem zmiana miejsca”


Charlotte


Usiadłam na łóżku po czym wytarłam łzy rękawem swetra. Ściągnęłam czarne martensy i rzuciłam je w kąt. Od dawna nie czułam się tak źle jak dzisiaj. Położyłam się na łóżku i zaczęłam patrzyć się na biały sufit. Pociągnęłam nosem i znów usiadłam. Niespodziewanie rozległ się dzwonek, ktoś zaczął dobijać się do drzwi. Zignorowałam gościa i ruszyłam na boso w stronę łazienki. Gdy stanęłam przed lustrem zobaczyłam zmęczoną dziewczynę z blond włosami rozwianymi na wszystkie strony. Luke nie dał mi kasku, za bardzo się śpieszył. Wtedy widziałam go po raz ostatni. Spojrzałam na fotografię przyklejoną taśmą w rogu lustra. Uśmiechnęłam się lekko na jej widok, zdjęcie było robione kilka tygodni temu, nad jeziorem. Pokręciłam głową i opłukałam twarz zimną wodą. Wspomnienia wracały zawsze, najczęściej wieczorem. Zerknęłam na zegarek, ósma. O tej porze byłby już tu. W tym czasie, gdy ja ubierałam buty, on mówił ojcu że nie przywiezie mnie późno. Tata nigdy za nim nie przepadał, sądził że blondyn sprowadza mnie na złą drogę. Luke nigdy nie należał do osób z którymi powinnam się spotykać. Kochał imprezować, lubił gdy coś się dało. Miał problemy. Był uzależniony od narkotyków. Mimo tego wszystkiego kochałam go, właściwie nadal go kocham. Tyle że już go nie ma.
Miał wypadek na motorze, śmiertelny. 

Tego dnia wróciłam szybciej ze szkoły, właściwie byłej szkoły. Wyrzucili mnie. W prywatnej szkole nie ma żartów. Z ocenami nie można było zejść poniżej dobrego, a najmniejsze przewinienie to wyrzucenie, w tym także spóźnienie. Jeszcze do tego moi rodzice sporo na nią wydają. Ja niestety zaspałam. Ojciec się wściekł, kazał mi zerwać z Lukiem. Groził mi, że wyśle mnie do szkoły w Irlandii. Nie miałam wyboru, musiałam to skończyć. Nie chciałam wyjeżdżać z Londynu ani opuszczać rodziny. Miłość do nich wygrała nad miłością partnerską. Doskonale wiedziałam gdzie go szukać. Gdy nie był ze mną, był w opuszczonym magazynie. Tam zazwyczaj odbywały się wyścigi. Nie próbowałam nawet dzwonić, wiedziałam że nie odbierze. Wsiadłam w taksówkę i pojechałam się z nim spotkać. Taryfiarz wysadził mnie spory kawałek od właściwiej ulicy. Resztę drogi musiałam iść pieszo. Otuliłam się ciaśniej płaszczem i ruszyłam przed siebie. Na miejsce dotarłam po niecałych trzydziestu minutach. Dookoła panował gwar, było niesamowicie dużo ludzi. W ostatniej chwili odskoczyłam nim wpadłam pod samochód. Przełknęłam ślinę i sztywnym krokiem ruszyłam dalej. Rozglądałam się dookoła szukając Luka. Po chwili dostrzegłam go siedzącego na motorze, wśród niego był zebrany spory tłum. Pół biegiem ruszyłam w jego stronę. Zaczęłam się przeciskać przez ludzi. Dookoła unosił się nieprzyjemny zapach alkoholu oraz narkotyków. Skrzywiłam się lekko pod naporem zapachu wszystkich używek. Nigdy nie lubiłam tego typu spędzania czasu. Ze zdenerwowania wbiłam sobie paznokcie w skórę. Po kilku minutach stanęłam obok niego. Standardowo we wardze miał czarny kolczyk, a włosy miał zaczesane do góry.  Miał na sobie czarne spodnie ze sporymi dziurami na kolanach, tego samego koloru podkoszulkę oraz czerwoną koszulę  w kratę. Na nogach miał ciemne vansy. Mimowolnie uśmiechnęłam się. Dopiero po chwili zorientowałam się, że chłopak także mnie zauważył. Posłał mi słaby uśmiech, a ja momentalnie pobladłam. Nie mogę go zostawić. W mgnieniu oka pojawił się obok mnie po czym złapał mnie za rękę.
- Hej. - Pocałował mnie w policzek. - Mogłaś zadzwonić, przyjechałbym po ciebie. 
Nie odpowiedziałam, potrafiłam się tylko słabo uśmiechnąć. Uśmiech był całkowicie wymuszony, cały czas dręczyły mnie wyrzuty sumienia.
- To ostatni wyścig, później z tym kończę - oznajmił rozglądając się dookoła. - Postaram się znaleźć normalną pracę. 
"Luke nie ułatwiasz mi tego" - pomyślałam. 
- Słuchaj musimy porozmawiać - jęknęłam zaciskając pięść, jednak on już stał przy motorze. - Luke to ważne - dodałam nieco głośniej.
- Charlie pogadamy potem. - wsiadł na jednoślad i założył na głowę kask. - Ostatni wyścig. Później się wszystko zmieni. 
Zanim zdążyłam się obrócić już go nie było. Zacisnęłam usta we wąską linijkę. Ludzie zaczęli kierować się w stronę startu.
Przyłożyłam rękę do głowy i stanęłam w miejscu gdzie można było dokładnie zobaczyć cały wyścig. 
Nagle w oczy rzucił mi się chłopak średniego wzrostu z farbowanymi blond włosami postawionymi do góry. Wyglądał jak starsza wersja Luka. Jego magnetyzując niebieskie oczy było widać z odległości kilku metrów. Przez moje ciało przeszedł zimny dreszcz. Jego wzrok także skierował się na mnie, momentalnie spuściłam wzrok. Gdy usłyszałam warkot silnika oraz wrzeszczący tłum znów podniosłam głowę. Zamknęłam oczy czując w żołądku ucisk, zawsze się o niego boję. Nie minęło sporo czasu jak wystartowali. 
Wstrzymałam oddech przypatrując się ostatniej jego rundzie. 
Później wszystko działo się szybko, za szybko. Martwe ciało chłopaka, rozbity motor, strach, przerażenie, ból, płacz. Ściskałam jego ciało, prosząc aby na mnie spojrzał. Czułam jak tracę siły, nagle czyjeś mocne ręce chwyciły mnie. Nie miałam siły walczyć, po prostu odpłynęłam. Ostatnim co pamiętałam były załzawione, niebieskie oczy chłopaka, który zawiózł mnie do domu. Luke był dla niego kimś bliskim.

Potrząsnęłam głową chcąc wyrzucić z niej resztki wspomnień. Niespodziewanie rozległo się głośne pukanie. Podskoczyłam zaskoczona i wyszłam z łazienki, aby sprawdzić kto to. Otworzyłam drzwi od mojego pokoju i zobaczyłam ojca oraz matkę. Tata przyjrzał się dokładnie mojej twarzy, jego usta wykrzywiły się w grymas gdy zobaczył ślady po łzach.
- Wysyłamy cię do szkoły w Irlandii - oznajmił. - Jutro z rana masz samolot.
- Charlotte robimy to dla twojego dobra - dodała mama - Musisz o nim zapomnieć. Musisz się skupić na nauce. 
Po chwili zniknęli bez słowa. Poczułam jak tracę grunt pod nogami. Oparłam się o ścianę i wybuchnęłam gorzkim płaczem. Schowałam twarz w dłoniach. Muszę wyjechać. Stanęłam na równych nogach i zaczęłam pakować najpotrzebniejsze rzeczy do małej, czarnej walizki. Wrzuciłam do plecaka telefon,  portfel wraz z kartami. Będę musiała wypłacić wszystkie pieniądze. Po kilkunastu minutach byłam gotowa. Odgarnęłam z twarzy blond włosy. Ostatnimi przedmiotami, które zabrałam były dwie fotografie. Tą z łazienki, z Lukiem oraz przedstawiająca mnie, mamę, tatę, młodszą siostrę i brata. Po kilku sekundach zamysłu wychodziłam już przez okno. Zanim odeszłam spojrzałam na dom. 
- Będę tęsknić - powiedziałam wycierając łzy i ruszyłam chodnikiem. Prosto przed siebie, nie oglądając się do tyłu. 

Zanim znalazłam się na Tybee Island, odwiedziłam sporo miejsc, jednak nie szukałam swojego miejsca w Europie. Postanowiłam wyjechać do Ameryki Północnej. Czasami było ciężko, ale w końcu mi się udało odnaleźć spokój. Przefarbowałam włosy teraz blond miesza się z różem. Mieszkam niedaleko morza, poznałam wspaniałą dziewczynę - Ellie. Mieszkamy kawałek od siebie. Nasza znajomość układa się naprawdę wspaniale. Pracuję jako wolontariuszka. Pomagam ludziom, zwierzętom oraz dbam o rośliny. Zapełniam swój czas, aby nie myśleć o przeszłości. Zaczęłam nowe życie. 

Rozbić się o ziemię potrafią wszyscy, wziąć w garść nie każdy”


Louis

Siedziałem w salonie oparty plecami o sofę z rozłożonymi na boki rękami i jedną nogą na kolanie. Czekałem na swoją "karę", którą miała mi za chwilę wymierzyć moja matka. Mimo swoich dwudziestu jeden lat mieszkałem z rodzicielką i jej nowym mężem, a moim ojczymem. Nie za bardzo śpieszyło mi się, żeby wyprowadzić od rodziny. Po co? Szukać swojego własnego domu skoro miałem dosłownie wszystko na wyciągnięcie ręki, pieniądze, przyjaciół, jedzenie itd. Nie było mi w ogóle śpieszno, żeby opuścić w końcu mamę. Brakowało mi tylko ojca z którym mieszkałem w rodzinnym Doncaster, to Mark był dla mnie prawdziwym ojcem, którego nigdy nie miałem. Mój prawdziwy "tatuś" zostawił mnie, jak byłem niemowlęciem. To właśnie ja z pośród swoich sióstr najbardziej przeżyłem rozstanie matki z Markiem, a że wyjechaliśmy do Los Angeles to jeszcze bardziej utrudniało mi to życie. Po miesiącu poznałem nowego partnera matki Dana, którego znienawidziłem. Chciałem być blisko swojego taty. Po pewnym czasie odbiło się to na mnie, zacząłem imprezować, pić alkohol, palić papierosy, zdarzało się nawet, że przychodziłem naćpany oraz byłem uzależniony od gry w pokera. Rodzicielka wysłała mnie do Doncaster, ale na wiele się to nie zdało, ponieważ mi pasowało takie życie. 
Dzisiaj niestety zostałem przyłapany po tym, jak zrobiłem imprezę w domu. Nie spodziewałem się powrotu rodziny dlatego wpadłem. Między innymi dlatego teraz siedziałem na kanapie w salonie - o ile można go teraz tak nazwać, bo kiedyś nim na pewno był. Czekałem aż mama przestanie rozmawiać ze swoim mężem o mojej karze. 
W ogóle się tym nie przejmowałem, bo postanowiłem, że będzie grał skruszonego chłopca, a matka na pewno mi wybaczy. Nigdy jako tako nie dostałem kary. Kiedy usłyszałem, jak schodzą po schodach zmieniłem pozycję. Położyłem nogę na podłogę, spuściłem głowę i zacząłem bawić się swoimi palcami. Sprawiłem, że oczy błyszczały lekko od łez i czekałem aż zejdą. 
- Louis William Tomlinson zdajesz sobie sprawę z tego co zrobiłeś? - usłyszałem głos Dana.
Przewróciłem oczami, pociągając nosem. 
- Patrz na mnie kiedy do ciebie mówię - warknął nerwowo mężczyzna. 
Nie zareagowałem tylko czekałem aż matka powie Deakinowi, że tego nie chciałem. Niestety nie doczekałem się tego momentu, więc podniosłem zdziwiony głowę. Zobaczyłem, że kobieta patrzy na mnie wyraźnie wkurzona, a w jej oczach zobaczyłem ból i zawód. Coś ukuło mnie w środku, ale to zignorowałem. 
- Doskonale wiemy, że udajesz, więc przestań - oznajmił czterdziestolatek splątując ramiona na klatce piersiowej. 
- Mamo. Powiedz Danowi, że wcale nie udaje... ja naprawdę żałuję.. - zacząłem swoją grę. 
- Louis przestań - skarciła mnie rodzicielka. - Zawiodłeś mnie. 
- Co, ale o czym mówisz? - dalej brnąłem z nadzieją, że w końcu serce matki zmięknie. 
- Dziecko uspokój się i słuchaj uważnie. Razem z Danem postanowiliśmy, że wyjedziesz stąd - zaczęła, a ja zacisnąłem ręce w pięści i wróciłem do swojej początkowej pozycji zanim przyszli. Znudziło mi się już te granie niewiniątka. Musiałem w końcu pokazać, że nie dam sobą rządzić. Matka momentalnie pobladła. Patrzałem się na nią kpiąco. Pewnie myślała, że zawsze pozostanę jej małym "Boo Bear'em" Nie cierpiałem tego przezwiska. 
- Do Marka? Świetnie i tak się już tutaj nudziłem - oświadczyłem prychając pod nosem. 
- Nie - odparł Dean. - Od dzisiaj będziesz mieszkać w Georgii na Tybee Island.
- Gdzie? - zakrztusiłem się powietrzem. - Co to za gówno? 
- Będziesz tam pracować jako dostawca. Dostaniesz własny dom.
- Co jak nie będę pracował? - spytałem. 
- Zostaniesz odcięty od konta i wypieprzmy cię na zbity pysk - warknęła mama poirytowana moim zachowaniem, machnąłem tylko ręką. - Skoro to nie robi na tobie wrażenia to karzę ojcu wykluczyć cię z udziałów w firmie, a sama dołożę zakaz kontaktów z siostrami i Ernestem
- CO?! - wybuchnąłem wstając z miejsca. 
- To co słyszałeś gówniarzu! - krzyknęła, a jej głos rozniósł się echem po mieszkaniu. - Pakuj się masz godzinę. Dan zawiezie cię na lotnisko. 
Opuściła pokój wychodząc do sypialni. Kopnąłem w stolik i wyminąłem ojczyma biegnąc do swojego pokoju. Wszystko mogłem z cierpieć, ale na pewno nie brak kontaktów z rodzeństwem. Kochałem ich najbardziej na świecie i na pewno nie mogłem pozwolić na to. Wiedziałem jedno, że już nienawidzę tej pracy, tego miejsca i na pewno nigdy go nie polubię oraz uprzykrzę wszystkich życie na Tybee Island. 

„Lepiej być znienawidzonym za to, kim się jest, niż kochanym za to kim się nie jest”



Ellie

Tego dnia, jak zawsze wstałam z łóżka i ruszyłam, do łazienki by zmyć pozostałości po wczorajszym malowaniu. Wieczorem naszła mnie wena na obraz przedstawiający białego konia, który stał na piasku, a za nim fale uderzały o piasek. Uwielbiałam tworzyć obrazy na których znajdowały się natura czy zwierzęta. Pewnie dlatego, że tam gdzie mieszkałam przyroda była naprawdę fascynująca. W Tybee Island wszystko było idealne, ale nie od początku podobało mi się tutaj. Miałam żal do rodziców, że kazali mi wyjechać z rodzinnego Liverpoolu gdzie chciałam dalej rozszerzać swoje zainteresowania plastyczne. Szkoła niestety kosztowała dużo, a rodziców nie było stać. Mieli nawet trudności z utrzymywaniem mnie. Dlatego sprowadziłam się na wyspę do ciotki, która niedługo po moim przyjeździe zmarła na raka płuc. Dom pozostawiła mi i od tamtej pory zajmuje się nim. Poznałam tu wielu wspaniałych ludzi.
Rzadko kiedy wysypiałam się szczególnie kiedy naszła mnie wena. Koniecznie musiałam zarywać noce, by je dokańczać. Wprost nienawidziłam kiedy patrzałam się na wpół zaczęty obraz i nie pamiętałam co chciałam namalować. Pomimo tego, że miała ogromny talent zdarzały się nieliczne osoby, które kusiły się na dzieła. Zostałam zmuszona dorabiać w sklepie spożywczym by utrzymać dom po cioci. 
Wyszłam z łazienki pędem ruszając do pokoju gdzie znajdowały się ubrania przygotowane dzień wcześniej. Mimo długiego przesiadywania w łazience nie zawsze udawało mi się zmyć do końca farbę z ciała czy włosów. Nikomu z mieszkańców to nie przeszkadzało, bo mnie doskonale znali. Ile razy widzieli mnie praktycznie we wszystkich kolorach tęczy. Wychodząc z domu przywitałam się z staruszką, która z samego rana siedziała na ławce i obserwowała dosłownie wszystko. Nie miałam daleko do pracy, więc bardzo często chodziłam piechotą. Po dotarciu na miejsce otworzyłam sklep, powykładałam część towaru na dwór oraz zrobiłam porządek w kasie zgodnie z zaleceniami mojej szefowej - Marlene. Kobieta była miła, ale zawsze mnie kontrolowała po prostu bała się o swój sklep po doświadczeniach z innymi pracownicami. Nie miałem jej tego za złe, często śmiałam się z tych kontroli. Codziennie świeży towar przynosił mi dostawca - Mike, który rozwoził dosłownie wszystko. Niestety tego dnia to był ostatni raz. 
Facet po sześćdziesiątce położył cały towar na próg który, jak zawsze zabrałam i położyłam w wyznaczone miejsca. Bolały mnie często ręce, plecy od noszenia ciężkich skrzynek, ale nie narzekałam zostawiałam to dla siebie. Pan Mike wrócił z kartką do podpisu, że towar został dostarczony. 
- Widzimy się ostatni raz - powiedział podając mi kartkę. Zmarszczyłam brwi przez co pewnie na środku mojego czoła pojawiła się charakterystyczna zmarszczka w kształcie dołeczka. Machnęłam  zręcznym ruchem parafkę oddając pokwitowanie. 
- Jak to? 
Wzdychnął odbierając. 
- Czas odstąpić młodszemu pokoleniu. Szef zmienił moje stanowisko na papierkową robotę - zaczął przygnębiony. - Zastąpi mnie teraz jego syn.  
Popatrzałam się na mężczyznę wyraźnie zaskoczona tym co powiedział. Nigdy nie sądziłam, że pan Mike Field nie będzie już dostarczał towaru. Kochał tą pracę, a teraz miał go zastąpić jakiś młodszy, a na dodatek synek szefa. 
- Szkoda - mruknęłam uśmiechając się pocieszająco. - Był pan świetnym dostawcą. 
- Dobre z ciebie dziecko to ci powiem coś w tajemnicy. Z tego chłopaka jest niezły cwaniak - oznajmił, a ja zagryzłam nerwowo wargę. Brakowało mi jeszcze tego, żeby jakiś idiota dostarczał produkty. Pewnie teraz będę musiała nosić te ciężkie skrzynki od samego podjazdu. 
- Skąd pan to wie? - dopytałam opierając się o framugę drzwi. 
- Słyszałem od kilku ludzi, którzy mieli już z nim przyjemność - odpowiedział poprawiając firmową czapkę z daszkiem. - Tomlinson mówi ci to coś?
Całkowicie zostałam zbita z tropu po tym, jak usłyszałam nazwisko, nigdy o takim nie słyszałam i na pewno nie znałam takiej osoby. Z tego co słyszałam pan Deakin był bardzo bogaty, więc zwiastowało to naprawdę ciężką współpracę jeśli jego syn byłby teraz nowym dostawcą. 
- Przecież pana szef nazywa się Dan Deakin, a jego syn Tomlinson? - stwierdziłam. 
- Bo jego matka wyszła niedawno za mąż za mojego szefa, to nazwisko jego ojca - oznajmił, a ja miałam ochotę walnąć sobie z otwartej ręki w czoło za swoją głupotę. 
- Och jasne, mogłam się domyślić. 
- Trzymaj się Ellie. Mam nadzieje, że dasz sobie radę z nim.  
Pożegnaliśmy się, a ja przez resztę pracy zastanawiała się co może wyniknąć z nowej współpracy z niejakim Tomlinsonem. Szczerze? Bałam się spotka z nim. Czułam to w "kościach", że raczej się nie dogadamy.

 „Zawsze coś musi zniknąć, aby pojawiło się coś nowego, lepszego lub gorszego”




Od autorek:
Witamy na nowym blogu. Prolog wyszedł długi, chyba najdłuższy jaki widziałyśmy, ale cóż czterech osób nie da się napisać w kilku zdaniach. Wygląda to bardziej na rozdział, ale co poradzić. Mam nadzieję, że pierwsza "strona" was zachęciła do dalszego śledzenia losów bohaterów. Książka będzie pisana z czterech perspektyw. W każdym rozdziale będą dwie perspektywy. Ze strony dziewczyny i chłopaka, np. Ellie i Louis. 
Pozdrawiamy i do następnego wpisu! 
Charlotte & Seyl Tommo 

6 komentarzy:

  1. już kocham to opowiadanie, a prolog jest mega ciekawy i zajebisty ♥ uwielbiam was jesteście wielkie!! nie pozostaje nic innego tylko czekać na pierwszy rozdział ;p
    p.s. świetna muzyka zwłaszcza Birdy all you never say ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Jejku juz zaczyna mi sie podobac i to bardzo, tak zdecydowanie to najdłuższy prolog jaki widziałam osobiście. :D Juz na pewno wiem, ze będę jego wielka fanka. Po samym prologu widać ze sie będzie działo.
    Czekam z niecierpliwością na nowy :)
    Ściskam Kinia, x

    OdpowiedzUsuń
  3. Prolog jest naprawdę genialny. Sama musze przyznać ze nie widzialam tak obszernego, ale jest to mega plus, bo przynajmniej cos wiemy o bohaterach. :) zapowiada sie genialny fanfiction. Zostaje mi czekać na pierwszy rozdział!
    Pozdrawiam i zycze udanych wakacji,
    Daria x

    OdpowiedzUsuń
  4. G E N I A L N Y

    OdpowiedzUsuń
  5. Aaaaaaaaaa już nie mogę się doczekać 1-ego rozdziału <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Jeju jest cudowny i długi i cudowny *-*

    OdpowiedzUsuń