piątek, 19 grudnia 2014

Rozdział 12 | Elena, Louis |




Elena

Patrząc na dzisiejszą pogodę miałam ochotę zagrzebać się w łóżku i nie wychodzić z niego przynajmniej do wieczora, ale niestety codzienne obowiązki oraz praca nie pozwalały mi na to. Od około czwartej nad ranem zaczęło padać i tak leje aż do tej pory, a co najgorsze nie zapowiadało się na jakąkolwiek poprawę. Otuliłam się ciaśniej swetrem na który założyłam bluzę. Nie chciałam jakoś mocno zmoknąć, a skoro nie posiadałam takiej rzeczy, jak parasol w domu to musiałam się męczyć. Dzisiaj mam nocną zmianę co jeszcze bardziej mnie dołuje. Cały dzień w sklepie, a dzisiaj dodatkowo Tomlinson ma przyjechać z dostawą. Wolałabym bardziej nie psuć sobie humoru, ale znając jego to zrobi to, jak tylko pojawi się w drzwiach. Pokręciłam głową. Nie powinnam myśleć o tym dupku. Gdyby nie to, że muszę teraz dość ostro pracować to rzuciłabym tą pracę tylko dlatego, by go nie widywać, ale niestety. Zgarnęłam z szafki pęk kluczy wraz z telefonem. Spojrzałam w lustro przed wyjściem, skrzywiłam się lekko widząc na czole siniaka. Na szczęście nie był już taki duży. Pomimo nakładania podkładu był nadal widoczny, więc tak czy siak musiałam nosić swoją czapkę z daszkiem. Włożyłam jeszcze kaptur i byłam gotowa do wyjścia. Wypuściłam powietrze z ust patrząc na spadający deszcz z nieba. Lubiłam taką pogodę tylko pod warunkiem, że zostawałam w domu z kubkiem ciepłej herbaty zakopana pod kocem. Zazwyczaj w takie dni szkicowałam gdy jeszcze mieszkałam w Liverpoolu, tutaj na Tybee rzadko kiedy zdarzają się takie okazje. Tutaj pogoda była wprost idealna słońce świeciło praktycznie każdego dnia, chłodny wiatr wiał znad morza. Było mi tu bardzo dobrze, jednak tęskniłam za tym zimnym powietrzem, deszczowymi dniami nawet za tym zanieczyszczonym powietrzem. Kiedyś na pewno jeszcze wrócę do Wielkiej Brytanii. Szybkim krokiem ruszyłam w stronę sklepu, starając się omijać wszystkie kałuże, które utworzyły się przez deszcz. Pomimo deszczowej pogody, powietrze było dosyć ciepłe. Na ulicach nie było nikogo tylko było słychać uderzenia wody o dachy, czy szum. Musiałam pokonać tylko jedną ulicę, gdy usłyszałam warkot silnika za swoimi plecami. Zignorowałam całkowicie samochód przeskakując ogromną kałużę, która ciągnęła się przez chodnik oraz jezdnie. Uśmiechnęłam się zadowolona z powodu tego, że ominęłam ją bez żadnego problemu. Niestety po chwili zostałam ochlapana całym haustem wody, który odprysnął od opony. Spojrzałam na auto, które odjeżdża - czarny samochód marki rover. Przeklęłam pod nosem kierowcę. Niestety nie miałam zbytnio czasu, żeby wrócić się przebrać, więc ruszałam szybszym krokiem niż do tej pory do sklepu.
Otworzyłam sklep trzęsąc się z zimna. Szybko ściągnęłam bluzę jednak na moje szczęście sweter nie był aż taki mokry, jak bluza czy spodnie.
- Co za cholery dupek - trzęsłam się z zimna, wyciągając swój telefon z kieszeni, który był trochę mokry, więc, jak najszybciej wytarłam go o ręcznik. Wybrałam numer do Charlotte. Odebrała dopiero za ostatnim sygnałem.
- Bardzo cię przepraszam, że cię budzę, ale.. - przeszedł mnie zimny dreszcz. - przyniosłabyś mi jakieś ubrania?
- Jasne, ale co się stało? - zapytała.
- Jakiś frajer oblał mnie wodą jadąc koło mnie - odpowiedziałam.
- O rany! Postaram się zaraz być - zawołała, a ja usiadłam na krześle obok kaloryfera, który nie był jakoś za bardzo ciepły, ale zawsze coś. Dziewczyna rozłączyła się, otuliłam się ramionami. Od kiedy tutaj mieszkają takie sukinsyny? Od kiedy Payne otworzył swój klub. Pokręciłam głową starając się nie myśleć o tych idiotach.
Na szczęście aż do przyjścia Charlie nikt nie przyszedł do sklepu. Blondynka podarowała mi ubrania, a ja poszłam przebrać się na zaplącze. Odłożyłam kupkę ubrań na krzesło w których znajdował się jasny pomarańczowy sweterek, jeansowa koszula z kołnierzykiem i ciemne jeansy. Zdjęłam czapkę z mokrych włosów i wycieram je puchatym ręcznikiem.
- Masz jakieś podejrzenia, kto to był? - usłyszałam za sobą głos przyjaciółki.
- Nie, ale prawdopodobnie musiał być to jakiś okropnie bogaty skurwysyn, bo jechał jednym z tych drogich aut - skomentowałam uśmiechając się słabo.
- To wszystko wina Payne'a - powiedziała splątując swoje ramiona na piersiach.
- W stu procentach się z tobą zgadzam, Charlie - wzdychnęłam zdejmując z siebie sweter.
Założyłam świeże i na pewno nie mokre ubrania. Uśmiechnęłam się przytulając do siebie dziewczynę.
- Dziękuje.
- Nie masz za co dziękować, Ells - uśmiechnęła się szeroko. - Tak swoja drogą, miałam do ciebie przyjść i dać ci tą ulotkę.
Zmarszczyłam brwi biorąc od niej kolorową kartkę. Przejrzałam ją szybko wzrokiem.
- Alexowi wypadła ze spodni, a jak podejrzewam on nie ma takich zainteresowań.
Okazało się, że jest to ulotka z reklamą konkursu w którym trzeba namalować obraz, następnie trzeba go odesłać pod podany adres. Wygrana umożliwia stypendium w szkole malarskiej oraz nauki ze sławnym malarzem.
- Och, wow - wzdychnęłam - Rany, to naprawdę duża szansa.
- Właśnie radzę ci lepiej zabrać się za robotę - uśmiechnęła się do mnie. - Jeżeli, tego nie zrobisz to skopię ci tyłek.
- Tylko, że ja nie mam weny od kilku dni! - jęknęłam. - Przecież, pewnie tyle osób się zgłosi, którzy mają większy talent niż ja. Nie mam szans.
- Och, Ellie. - Charlotte przewróciła oczami. - Ja ci mówię, że masz talent, twoi rodzicie i wiele innych ludzi. Nawet Payne'owi podobają się twoje obrazy, więc nie wymyślaj.
- Czy ty jesteś zirytowana? To do ciebie nie podobne - zaśmiałam się. - Dobrze, postaram się coś namalować dla ciebie.
- Nie dla mnie tylko dla siebie - uśmiechnęła się szeroko. - Przysięgnij.
Pokiwałam głową z niedowierzaniem. Pogadałyśmy jeszcze przez moment, ale niestety potem dziewczyna musiała wracać do domu. Spojrzałam na zegarek, czekała mnie dzisiaj męczarnia w tym sklepie. Modliłam się tylko o to, żeby jednak Tomlinson dzisiaj nie przyjechał, żeby był zbyt leniwy na to, by ruszyć swoje dupsko z łóżka. Ivy dzisiaj nie mogła przyjść, ponieważ wraz z ciotką gdzieś jechała. Czekał mnie strasznie nudny dzień. Westchnęłam siadając za ladą i wyciągnęłam z swój szkicownik.

***

Odrzuciłam na stolik swoje rysunki, by odpocząć. Ręka zaczynała powoli odmawiać mi posłuszeństwa. Oparłam się o ścianę i zaczęłam patrzeć przez okno. Przez te kilka godzin deszcz przestał padać, ale chmury nadal wyglądały nieciekawie. Otuliłam się ramionami przyglądając się falą z oddali, które uderzały o brzeg. Niespodziewanie widok zasłonił mi biały samochód dostawczy. Przewróciłam oczami zakładając na włosy czapkę. Jeszcze będę musiała wnosić te wszystkie skrzynki. Wyszłam na zewnątrz udając się w jego stronę. Chwyciłam bez słowa jedną ze skrzynek i skierowałam się do sklepu. Odłożyłam na blat i chciałam iść po następną, ale gdy się odwróciłam dokładnie przede mną stał Tomlinson. Widząc jego lodowaty wzrok miałam ochotę uciekać gdzie pieprz rośnie. Ubrany był w jasną katanę z kożuszkiem, pod spodem prawdopodobnie miał białą koszulkę, nogi opinały mu czarne spodnie, a na stopach miał vansy. Zgolił swój zarost.
- Uch, możesz się odsunąć? - zapytałam stawiając krok do tyłu.
- Składasz na mnie skargę, a teraz bierzesz bez gadania skrzynki - uniósł jedną brew do góry. - Co z tobą nie tak?
- Skargę? Co? - zapytałam zdziwiona. - Żadnej skargi na ciebie nie złożyłam mimo wszystko, przysięgam.
- Ach, tak? Ciekawe kto inny mógłby to zrobić - przybliżył się do mnie jeszcze bardziej.
- Na pewno nie ja, odczep się ode mnie Tomlinson - jęknęłam odpychając go. - Zostawisz mnie w spokoju?
- Nie, kwiatuszku - uśmiechnął się ukazując mi swoje białe zęby. - Zaraz wracam.
- Nie nazywaj mnie tak! - zawołałam, kiedy opuścił sklep i poszedł po kolejną skrzynkę.
Zacisnęłam ręce w pięści i zaczęłam wykładać towar ze skrzynek. Co za idiota. Najchętniej bym mu przypieprzyła tą skrzynką w łeb. Znosił powoli wszystkie skrzynki gdy wracał z ostatnią lunął deszcz. Do środka wszedł cały mokry od stóp do głowy. Włosy miał pozlepiane na czole od deszczu. Zaciskał zęby ze wściekłości oraz dostrzegałam, że dygocze. Zaśmiałam się pod nosem i rzuciłam w niego ręcznikiem.
- Masz swoją karę - powiedziałam.
- Nie wierzę w takie coś, jak karma czy inne gówna - warknął wycierając głowę ręcznikiem.
- Ja też nie, ale ci się należało - odpowiedziałam puszczając mu oczko. - Nie zasłużyłeś, ale zrobię ci herbaty.
- Już nie bądź taka dobroduszna - syknął. - To wszystko twoja wina gdybyś nie wniosła na mnie skargi to położyłbym wszystko na podjazd i sama musiałabyś to wszystko wnosić.
- Powtórzę ci jeszcze raz, ale tym razem powoli, żebyś zrozumiał - warknęłam. - Nie. Wniosłam. Na. Ciebie. Skargi. Chociaż. Powinnam. - powiedziałam każde słowo osobno. - Zrozumiałeś?!
- Powiedzmy, że ci wierzę, ale w takim razie kto inny mógłby to zrobić? - zapytał opierając się o blat. - Gdzie moja herbata?
- Jesteś strasznie dwubiegunowy - mruknęłam. - Zapamiętaj lepiej ten dzień, bo to ostatni raz kiedy jestem dla ciebie miła.
Ruszyłam na zaplecze, by zaparzyć mu herbaty. Nie wiem po co jestem dla niego taka miła, ale widząc go takiego przemoczonego i zmarzniętego postanowiłam być ten jeden dzień miła. Tym bardziej, że rano sama byłam w takiej samej sytuacji. Po około pięciu minutach nalałam do dwóch kubków wody, a następnie wcisnęłam do środka cytryny.
- Cukrujesz?! - zawołałam.
- Chyba oszalałaś, cukier zabija prawdziwy smak herbaty - odpowiedział z lekkim wyrzutem.
- Jesteś Brytyjczykiem? - zapytałam wychodząc z zaplecza.
- Mhm - mruknął. - Nie widać tego ani nie słychać?
Przewróciłam oczami i położyłam herbatę na blat. Wzięłam skrzynkę i zaczęłam układać pozostały towar. Gdy skończyłam zobaczyłam, jak Tomlinson siedzi sobie na blacie i przekartkowuje mój szkicownik śmiejąc się pod nosem. Zmarszczyłam brwi, odrzuciłam pustą skrzynkę na miejsce. Podeszłam do niego, a następnie wytargałam mu z rąk notes. Nigdy nie lubiłam kiedy ktoś na moich oczach śmiał się z moich prac, czy czegokolwiek.
- Ktoś ci pozwolił? - zapytałam patrząc na niego z byka.
- Co się tak burzysz? Payne, jakoś mógł oglądać twoje bazgroły - odpowiedział przeczesując swoje mokre włosy tak, że ułożyły się na górze. - A no tak zapomniałem lecisz na niego.
- Co? - wykrztusiłam wybałuszając oczy na wierzch. - O czym do cholery mówisz?
- Myślałaś, że nie widzę, jak się napalasz na niego? - zapytał unosząc jedną brew do góry.
- Nie lecę na niego ani się nie napalam - warknęłam. - Nawet gdyby to i tak nie powinno cię to obchodzić palancie.
Zaśmiał się kręcąc głową. Wokół jego oczu podczas uśmiechu zebrały się zmarszczki przez co wyglądał naprawdę uroczo aż sama uśmiechnęłam się lekko. Jednak po chwili przypomniało mi się z kim mam do czynienia.
- Wyglądasz idiotycznie, kiedy się wściekasz - parsknął śmiechem. - Wiedziałaś, że kiedy się wkurzasz na twoim czole robi się takie jakby wgniecenie?
- Wiem i jak się zastanawiam to też - mruknęłam, ale po chwili miałam ochotę walnąć się prosto w czoło. - Nie wiem po ci to mówię. Raczej powinieneś już iść. Deszcz przestał już padać, a ja mam serdecznie dość twojego towarzystwa.
- Masz racje - kiwnął głową wstając z blatu. - Dzięki za herbatkę, Lange  - puścił mi oczko i skierował się do drzwi. - Lepiej wyglądasz w tych ciuchach niż w tych, których byłaś przed opryskaniem wodą.
Uśmiechnął się łobuzersko, a następnie wyszedł. Zmarszczyłam brwi zastanawiając się o co mu chodzi, ale dopiero po chwili udało mi się wpaść na pomysł. Zacisnęłam ręce w pięści. To on jechał tym samochodem, który mnie ochlapał. Wyciągnęłam telefon z kieszeni i wybrałam numer do Charlotte.
- Znalazłam sprawcę mojego wyglądu z rana - powiedziałam, kiedy odebrałam.
- Tak? Kto to? - zapytała.
- Tomlinson - mruknęłam poprawiając czapkę.
- Szczerze? Tak coś mi się wydawało, że to on - wzdychnęła.
- Wiesz co mam go gdzieś za dwa dni są moje urodziny co ty na to, żebym teraz do ciebie wpadła? Obgadamy sprawy przyjęcia huh? - zapytałam spoglądając na zegarek. - Zadzwonię do Marelne i wezmę bezpłatny urlop na ten dzień.
- Jasne, wpadaj.

Louis

Uśmiechnąłem się pod nosem wsiadając do samochodu. Musiałem przyznać, że wkurzanie Lange podobało mi się coraz bardziej. Szczególnie, kiedy marszczyła czoło ta jej beznadziejna zmarszczka na środku czoła mnie rozśmieszała. Cholernie ciekawiło mnie to kto doniósł na mnie. Wyciągnąłem z kieszeni kurtki paczkę miętowych malboro i zapaliłem. Wypuściłem dym z ust wkładając kluczki do stacyjki. Odpaliłem samochód kierując się wprost do swojego mieszkania. Musiałem przyznać, że Elena zaskoczyła mnie tym, że dała mi się wysuszyć i zrobiła mi herbaty.
Po kilku godzinach zaparkowałem przed kamienicą w której mieszkałem. Jak najszybciej wysiadłem z samochodu. Miałem już wejść do środka, kiedy rozległ się dźwięk mojego telefonu. Burknąłem pod nosem spoglądając na wyświetlacz. Przewróciłem oczami odbierając.
- Czego chcesz Zaynkins?
- Skończyłeś już robotę? - zapytał.
- Tak, tak - przytrzymałem telefon ramieniem gdy otwieram drzwi kluczami. - Ale nie mam dzisiaj ochoty na twoje skrętowe imprezy.
- Och, daj spokój Tommo - mruknął. - Chciałeś iść dzisiaj z kimś do tatuażysty, a Harry idzie znów gdzieś ze swoją laską, Payne ma jakieś problemy w klubie natomiast Horan ma mnie, jak zwykle w dupie. Zostałeś mi ty.
- Serio, Malik? - syknąłem wchodząc do mieszkania. - Dzwonisz do mnie jako do ostatniego? Czuje się urażony.
- Boże, Lou ty idioto - zaśmiał się. - Pójdziesz ze mną? 
- Noo - mruknąłem wkładając do ust garść orzeszków. - Tylko nie myśl sobie, że będę trzymał cię za rączkę Zayn. 
- Och, liczę na to, że zrobisz sobie ze mną tatuaż - zaśmiał się. - Za chwilę u ciebie będę.
Rzuciłem telefon na kanapę i podwinąłem rękaw kurtki do góry. W sumie musiałem przyznać, że przydałaby mi się jakaś kolejna dziara. Przejechałem opuszkami palców po ty wszystkich małych tatuażach. Nawilżyłem dolną wargę i podszedłem do walizki, by wybrać jakieś ciuchy do przebrania. Była już praktycznie pusta, więc za wiele nie postało mi do wyboru. Przebrałem się w białą koszulkę na którą założyłem, niebiesko-czerwoną bluzkę z piłkarskim logiem angielskiej drużyny piłkarskiej. Przez czoło przeczesałem grzywkę na którą nałożyłem trochę żelu, żeby się trzymały. Po około dziesięciu minutach do drzwi zapukał Malik, który ubrany był w jeansową koszulę pod którą miał czarną bokserkę, na nogach miał czarne spodnie z przetartymi kolanami oraz ciężkie buty z sprzączkami.
- Gotowy? - zapytał uśmiechając się.
- Nie widać?
- Wystroiłeś się - zaśmiał się waląc mnie w ramię.
- Oczywiście, przecież zabierasz mnie na randkę - zaszczebiotałem śmiejąc się pod nosem.
- Nie obiecuj sobie za wiele - objął mnie ramieniem. - Co ty na moją propozycję, żeby zrobić sobie matching tattoos?
- Muszę przemyśleć to bardzo dobrze. Zadzwoniłeś do mnie na końcu - powiedziałem zamykając za sobą drzwi na klucz, który wcisnąłem klucz do kieszeni tylnych spodni.
- Będziesz mi to wypominał do końca życia? - uniósł brwi do góry.
- Prawdopodobnie tak - puściłem mu oczko.

***

Przesuwałem palcem po foli pod którą był mój nowiutki tatuaż. Razem z Malikiem wytatuowaliśmy sobie napis "Bus 1" tylko, że ja na przedramieniu, a na bocznej części dłoni. Czekałem jeszcze na niego, ponieważ zachciało mu się jeszcze jednego tatuażu do swojego rękawa. Przetarłem twarz rękami i wyciągnąłem telefon, by pograć na nim, ale zobaczyłem, że mam jedną nieodebraną wiadomość od Liama. Od razu wybrałam do niego numer. Odebrał niemal natychmiastowo. 
- Gdzie jesteś? - zapytał, a w jego głosie wyczułem zdenerwowanie. 
- W studiu tatuażu wraz z Zaynem - odpowiedziałem marszcząc brwi. - Coś się stało brzmisz tak jakbyś miał zaraz wymordować przynajmniej połowę mieszkańców.
- Bo, kurwa mam kłopoty z klubem! - wrzasnął. - Pojawicie się, jak najszybciej w klubie. 
Rozłączył się, a ja wybałuszyłem oczy na wierzch. Skoro Payno jest taki wkurwiony to prawdopodobnie jest cholernie źle. Wstałem szybko z miejsca i podszedłem do zasłonki, która prowadziła do fotela tatuażysty. Rozchyliłem lekko zasłonkę wsuwając swoją głową. 
- Pośpiesz się Zayn, bo Liam ma jakieś problemy z klubem - oznajmiłem przejeżdżając językiem po dolnej wardze. 
- Już kończymy - odparł Steve tatuażysta Zayna, a zarazem jego najlepszy kumpel. 
Po dziesięciu minutach zaparkowałem swój samochód przed klubem. Okazało się, że na drzwiach wisi kartka, że dzisiaj jest zamknięty, a na dole widniał bardzo widoczny podpis Liama. Spojrzałem na Zayna, który wzruszył ramionami. Popchnęliśmy drzwi, a naszym oczom ukazał się pusty klub bez żadnych krzeseł czy stolików. W klubie świeciła tylko fioletowe światła. Zmrużyłem oczy w poszukiwaniu sylwetki ciemnego blondyna. Niespodziewanie usłyszałem jego donośny głos dochodzący z jego gabinetu. Pokazałem mulatowi, że powinniśmy iść w jego stronę. Gdy weszliśmy do środka zobaczyłem Payno, który siedział na blacie biurka i wrzeszczał do kogoś coś przez telefon. Na kanapie pod obrazem Lange siedział Horan i Styles. 
- Co jest? - zapytał Zayn Harry'ego. 
- Siadajcie obok nich - rozkazał nam Liam nie przerywając rozmowy przez telefon. 
- Słyszeliście o tym, że jakieś pizdy otworzyły konkurencyjny klub w Tybee? - odezwał się Horan. - Pewnie dlatego się tak wkurwił. 
- No i co z tego? - Harry wzruszył ramionami. 
- To z tego Hazz, że klienci wolą tamten klub od mojego - odezwał się nagle Liam. - A tamte kutasy jeszcze rozpuszczają plotki na mój temat oraz mojego klubu - zacisnął zęby. 
- I co ludzie wierzą w te głupoty? - zapytałem. 
- Wczoraj nawet połowa klubu nie była zapełniona, a dzisiaj jakimś cudem rano przyjechała do mnie policja z rzekomym donosem, że sprowadzam nielegalny alkohol, przed piętnastoma minutami przyłapałem jakiegoś gówniarza, jak próbował wrzucić do klubu pudełko szczurów. Mogę tak wymieniać w chuj długo. 
- Kurwa, to przydałoby się im porządnie w mordy przypieprzyć! - zawołał Horan, a ja pokiwałem głową. 
- Najchętniej sam bym to zrobił, ale te sukinsyny mają całodobową ochronę, a jeden z nich ma tatusia pieska - burknął pod nosem.
- Kurwa, co za cioty - parsknął Harry. 
- Tssa - kiwnął głową. - Macie jakieś pomysły oprócz dania im w mordę? 
- Możemy im wpierdolić - uśmiechnął się szeroko Niall. - Z nami nie mają szansy. 
- Tym bardziej, że mamy ciebie. - Styles objął ramieniem blondyna. 
- Uważaj Harry, bo się napuszy, jak paw - zaśmiał się Zayn.
Przez kolejne dziesięć minut zaczęliśmy się nawzajem kłócić się o to co powinniśmy zrobić. Było widać, że Payne'a coraz bardziej trafia szlak. Zresztą wcale, a wcale mu się nie dziwiłem. Tylko dziwiło mnie to, że jest taki w miarę spokojny. Powinien tym chujom mocno obić mordy, a nie szukać jakiegoś kompromisowego wyjścia, czy sposobu, jak zachęcić ludzi do swojego klubu.
- Mam pomysł! - zawołał Payne wyciągając telefon.
- Do kogo dzwonisz? - zapytał Zayn.
- Do Ellie, ona i ta jej przyjaciółka nam pomogą.
- Tak? Ciekawie w jaki sposób? - uniosłem jedną brew do góry.
- Zobaczycie.
Po około półgodzinie weszły do gabinetu. Jak zwykle gapiły się na Payne'a tylko, że tym razem wzrok Eleny bardziej przykuł jej obraz, który wisiał na ścianie. Gdy na niego patrzała w jej zielonych oczach dostrzegłem iskierki szczęścia, a usta wygięły się w szeroki uśmiech. Na jej widok sam nieświadomie uśmiechnąłem się. Payne powiedział, że mają usiąść, a po chwili przyniósł im sok pomarańczowy, a nam po puszce piwa.
- Chciałbym was poprosić dziewczyny o wyśledzenie tego nowego klubu - powiedział przesuwając po swojej brodzie.
- Ale jak to? Po co? - zapytała Elena.
Liam w skrócie opowiedział im o wszystkim. Gdy mówił zauważyłem, że blondynka od czasu do czasu posyła mi mordercze spojrzenie. Czyli zrozumiała, że to ja ją ochlapałem. Nie była taka głupia, jak myślałem. - Oczywiście, jakoś wam to wynagrodzę - odparł.
- Nie, nie musisz wynagradzać, wystarczy, że mój obraz wisi u ciebie - zwróciła wzrok znów na niego. - Wygląda naprawdę dobrze.
- Kurczę, Ells po raz pierwszy podoba ci się jakiś twój obraz - zaśmiała się jej przyjaciółka.
- Masz racje, Charlie - uśmiechnęła się. - To kiedy mamy iść?
- Najlepiej pojutrze.
- Pojutrze? - Elena zagryzła policzki od środka. - Przepraszam, ale to nie wchodzi w grę.
Miałem się już odezwać, kiedy zadzwonił jej telefon. Spojrzała na telefon i powiedziała, że powinna odebrać. Jej przyjaciółka kiwnęła głową, uśmiechnęła się do niej i wyszła z gabinetu. Przez moment panowała cisza, żadne z nas się nie odzywało.
- Czemu twoja przyjaciółeczka nie może w piątek? - zapytałem mając dość tej ciszy i może też dlatego, że jestem cholernie ciekawski.
- Bo ma urodziny - odpowiedziała mierząc mnie wzrokiem. - Dzisiaj wszystko ustaliłyśmy, więc nie ma szans żebyśmy zmieniły swoje plany dla was. Tym bardziej, że jest to jej święto.
Przysięgam, że kiedy dziewczyna to mówiła mogłaby nawet pluć jadem w moją stronę. Pokiwałem głową śmiejąc się pod nosem. Czyli do mnie nie pałała jakąś ogromną sympatią tak samo, jak jej przyjaciółka.
- My też jesteśmy zaproszeni na imprezę? - odezwał się Horan.
Przerzuciła na niego wzrok i pokiwała przecząco głową. Blondyn prychnął pod nosem, a dziewczyna przewróciła oczami.
- To impreza zamknięta.
- Ale chyba możecie na chwileczkę wpaść do tego klubu? - zapytał Liam splątując ręce na klatce piersiowej.
- Nie. - Do gabinetu z powrotem weszła Elena. - Przykro mi, że nie możemy wam pomóc.
Przez około półtora godziny Payne próbował jakoś przekonać dziewczyny, ale zbytnio mu to nie wychodziło. Kiedy wyszły razem z Horanem stwierdziliśmy, że powinniśmy wybrać się na tą urodzinową imprezę do Lange, ale najpierw przydałoby się dowiedzieć gdzie będzie urządzana. Już ja zadbam o to, żeby miała dostarczoną odpowiednią rozrywkę.

#
hej, przepraszam, że rozdział pojawił się dopiero dzisiaj, ale druga technikum to nie przelewki, a to półrocze nie było dla mnie łatwe, ale ważne, że w końcu udało mi się napisać.
Muszę przyznać, że nawet mi się podoba. Szczególnie wizja przemoczonego Louisa haha :)
Bardziej podoba mi się perspektywa Ellie niż Lou, a wam?
Do napisania kwiatuszki!


4 komentarze:

  1. Świetny. Czemu Louis jest takim skurwysynem? Szybko next xx

    OdpowiedzUsuń
  2. No cóż, dzień nie zaczął się dla Eleny najlepiej, skoro już na samym początku została ochlapana wodą. Do tego przez Louisa, co musiało ją wkurzyć jeszcze bardziej XD Chociaż gdyby to mnie taki Lou ochlapał... pewnie skakałabym z radości, lol.
    Trzeba jednak przyznać, że to było bardzo miłe ze strony Eleny, kiedy pozwoliła chłopakowi wysuszyć się i do tego zrobiła mu herbatę. Swoją drogą, wizja takiego mokrego, seksownego Louisa wywołuje we mnie palpitacje serca, ale to tak na marginesie.
    No to Liam ma trochę problemy. Nic dziwnego, że tak się wkurzył, skoro jego klub poszedł w odstawkę, do tego posądzają go o złe rzeczy, jak właśnie nielegalne sprowadzanie alkoholu. Chociaż w sumie trochę rozśmieszyła mnie ta zawziętość chłopaków do obicia tamtym mordy, szczególnie taki napalony na to Horan XDDD I bardzo dobrze, że dziewczyny nie zgodziły się akurat wtedy pomóc w sprawdzeniu tamtego klubu. Urodziny to fajna sprawa i skoro mają już plany, to niech z nich nie rezygnują. No i niezmiernie ciekawi mnie, to ten nasz Tomlinson wymyśli jeśli chodzi o wbicie się na imprezę.
    Poinformuj mnie u mnie na blogu o nowym rozdziale, tak abym go nie przegabiła x Zapraszam do mnie przy okazji :)
    Pozdrawiam ciepło i życzę dużo weny!

    {boundaries-of-darkness}

    OdpowiedzUsuń
  3. Chwila co?! Jakie problemy z klubem Liama proszę nie róbcie mi tego, Li musi być właścicielem swojego klubu, bo się zbuntuje! lol. Ciekawe co oprócz dania w mordę chłopaki wymyślą, bo do tego to są bardzo chętni :D Louis to kompletny idiota. Serio? Musiał ja ochlapać, ale ta akcja w sklepie podobała mi się Ells zaczyna się zakochiwać, chociaż po tym jak dowiedziała się, ze to Louis ją ochlapał czar prysł. A to dupek xd Kocham Liama naprawdę jest taki władczy haha idealna rola dla niego :D
    Nie mogę się doczekać następnego rozdziału kocham was dziewczyny! <3
    Daria x

    OdpowiedzUsuń
  4. Boże drogi ten rozdział jest genialny, Louis zachowuje się, jak totalny dupek, ale zdecydowanie podoba mi się w takim wydaniu. On zawsze potrafi jej rozwalić dzień. Idiota.
    Matko ile Zouisa! Dziękuje ci bardzo! Jeszcze te tatuaże aww. Mam nadzieję, że Liamowi jakoś uda sie przywrócić swój klub. Dobrze, że dziewczyny się nie zgodziły ciekawe co Louis planuje na urodziny Ells, pewnie jak zwykle je zniszczy.
    Wesołych świat dziewczyny!
    Ściskam Kinia x

    OdpowiedzUsuń